01.05.2017 13:47
Data urodzenia:
04.08.2038
Czystość krwi:
Półkrwi
Przynależność rasowa lub etniczna:
Amerykanka
Miejsce urodzenia:
USA ; Nowy York ; Brooklyn
Aktualne miejsce zamieszkania:
River Heights
Wykształcenie: Podstawowe -
Szkoła Magii i Czarodziejstwa Ilvermorny
Posada którą zajmuje:
Kierownik Komitetu Łagodzenia Mugoli.
Sekretarz Departamentu Transportu Magicznego
Stan cywilny:
Panna
Zdjęcie/Rysunek postaci:
**Wygląd Iris nie jest zawsze taki sam, ale na chwile obecną tak wygląda**
Opis wyglądu postaci:
Jak wyglądam? Hmm… Ciężko to określić ale postaram się dość dokładnie opisać. Zanim zacznę opowiadać muszę nadmienić iż lubię zmiany, przez co mój wygląd tzn. włosy oraz typ ubioru często się zmienia, na pewni warto będzie nadmienić jak wyglądałam przed zaczęciem wielu zmian. Urodziłam się jako dziecko o dość ciemnej karnacji porównywalnej do kolory skóry rasy czerwonej, czyli Indian. Po mojej rodzinie, która w odległych czasach wywodziła się z plemion indiańskich odziedziczyłam również urodę indiańską, której się nie wstydzę, lecz jestem z niej bardzo dumna. Moje włosy od najmłodszych lat miały kolor ciemno czarny, które dzieci w czasie szkolnym określały jako heban, gdyż nie zaprzeczę iż miały taki kolor. Jeżeli już mowa o włosach trzeba wspomnieć że przez dłuży okres czasu nosiłam długie i proste włosy, zaś nieczęsto zawiązywałam je w kucyka bądź w kok. Co do mojego ubioru za czasów szkolnych, gdyż w tym okresie nie zaczęłam jeszcze zmieniać mojego wyglądu, to mój strój był dość jednokolorowy podobnie jest obecnie. Zawsze gdy zmieniam gust ubieram jednokolorowe ewentualnie pasujące do siebie barwy. Oprócz szaty uczniowskiej zakładałam zazwyczaj biele i czernie bądź granaty, gdyż te kolory w ówczesnych czasach dokładnie mnie odzwierciedlały i pasowały do mojej urody. W skład mojego luźnego ubioru w tamtych czasach wchodziła przede wszystkim luźna biała bluzka z długimi rękawami, która odsłaniała jedno ramię. Do białej bluzeczki zazwyczaj nosiłam w tedy granatowe dżinsy oraz luźne buty. Jako element dekoracyjny zakładałam naszyjnik, który ucharakteryzowany był na łapacz snów, oraz jeszcze parę luźnych bransoletek na prawej ręce. Jeżeli chodzi o szatę uczniowską to była charakterystyczna dla Ilvermorny tzn. była niebiesko-żurawinowa. Szaty wszystkich uczniów Ilvermorny również moja była zapinana złotym węzłem gordyjskim, na cześć broszki Isolt, którą znaleziono w ruinach legendarnego domku Ilvermorny. W trakcie szkoły a dokładniej w ostatnich latach zaczęłam pewne zmiany, obcinałam włosy, farbowałam je, zmieniałam styl ubioru. Owe działania postrzegałam wówczas za swojego rodzaju bunt, lecz ostatecznie polubiłam zmiany. Przykładowo gdy przefarbowałam się na blond zmieniłam styl na PinUp Girl, jednakże charakter nadal miałam taki sam, ponieważ było to tylko zmiany kosmetyczne. Po pierwszej metamorfozie postanowiłam robić sobie tatuaże na lewej ręce, każdy za inną zmianę wyglądu, aby pamiętać kim byłam. Aktualnie ma już ich kilka. Po skończeniu szkoły i wyprowadzce do Angli początkowo miałam krótkie włosy i chodziła dość odważnie ubrana tzn. gustowałam w krótkich bluzkach i w spodniach z wysokim stanem , jednakże ostatnio łapią mnie melancholijne wspomnienia i rozmyślam nad powrotem do starej mnie, jednak nie wiem co z tego wyjdzie. Może znów coś wymyślę i będę się zmieniać, czas pokarze…
Cechy charakteru postaci:
Kolejne trudne pytanie… Jaka jestem? Na pewno mogę stwierdzić iż mój charakter w przeciwieństwie do wyglądu, od dłuższego czasu pozostaje taki sam. Jednak nadal pozostaje pytanie jaka jestem? Już mówię. Od dzieciństwa można określać mnie mianem marzyciela, jednak często ludzie interpretują to jako pomysłowa, jednej jak i drugiej cechy wyprzeć się nie mogę. Często mam głowę w chmurach, jednak owe marzycielskie nastawienie niesie ze sobie różnorodne pomysły w różnych dziedzinach życia. Jeżeli chodzi o moje nastawienie do życia, jestem zdecydowanie hybrydą marzyciela, o czym już mówiłem oraz realisty, gdyż sądzę iż nie ma rzeczy niemożliwych. To nastawienie skutkuje moją kolejną cechą jaką jest rządza przygód połączona z chęcią do zwiedzania, poznawania nowych nieodkrytych dróg. Tak mówię o sobie, jednak jak widzą mnie inni? Odpowiedź jest prosta, dość podobnie. Rodzina uważa mnie za miłą i sympatyczną osobę, która jest bardzo wygadana, jednak do niej musi należeć ostatnie słowo. Mówią również że jestem niecierpliwa oraz uparta z czym stety lub niestety muszę się zgodzić. Zawsze będę dążyć do wyznaczonych przeze mnie celów, gdyż po coś te cele mam - aby je spełniać. Nie lubię jak ktoś mi przeszkadza, nie chodzi o to gdy faktycznie pomocy potrzebuję, lecz nie znoszę ludzi, który pomagają na siłę, albo chcą za udzielenie pomocy nagrodę. Staram oddalać się od takowych ludzi, gdyż tacy tworzą niezdrowe relacje międzyludzkie. Jeżeli już o relacje chodzi, abym kogoś polubiła muszę z nim spędzić trochę czasu oraz muszę znaleźć z nim wspólny język, z racji iż jestem dość stanowcza a nawet niekiedy wybuchowa, niektórzy ludzie mają ze mną problem a ja z nimi. Jeżeli chodzi o relacje magów do nie magów, mam do nich bardzo pozytywne, tolerancyjne nastawienie, gdyż w niczym nie są gorsi od nas, magów. Poza tym Brytyjczycy bardzo dziwnie ich nazwali „mugole”, nietypowe lecz urocze. Chyba tyle o mnie, taka jestem. Póki co nie planuje zmian w charakterze. Zapomniałabym… Zmiany.. Lubię zmiany czym idealnym tego przykładem jest mój wygląd, jednak zawsze jest ważny środek, charakter a nie wygląd, który często jest mylny…
Historia:
Czwartego sierpnia dwadzieścia lat temu w dzielnicy Brooklynu, w pewnym małym domku na świat przyszła mała, śliczna osóbka - dziewczynka… Ja… Iris... Tak wiem, pewnie pomyślicie sobie „co za dziwni ludzie, nazywają swoje dziecko jak kwiat” ale cóż, wszyscy mają swoje dziwactwa, a tak miedzy nami to lubię Irisy… Jaka byłam za młodu jako takie mała dzieciątko? Ja każdy bobas słodkie, urocze i spokojne, co później nie ukrywam się mocno zmieniło… Jako mała dziewczynka kochałam zanurzać się bezgranicznie w marzeniach i snach, co według moich rodziców było dobre. Nie śniłam jednak jak inne dziewczynki w moim ówczesnym wieku o różowych kucykach czy księżniczkach… Fuuu... Kto w ogóle wymyślił róż? Jest okropny. Bleeee… Wracając do mojego dzieciństwa… Marzyłam o odkrywaniu nowych nieodkrytych dróg, o przygodach pełnych adrenaliny oraz lęku, podczas których przeżyję przygodę mojego życia, Marzenia marzeniami, lecz życie pokierowało mnie w nieco innym kierunku... Dzieciństwo minęło mi szybko, jak patrzę na nie z teraźniejszej perspektywy. Niczym się nie martwiłam i żyłam wolno. Od zawsze wiedziałam że mam talent magiczny, trudno o nim nie wiedzieć skoro rodzice używali dość często magii, a wokół mieszkały równie magiczne rodziny jak my. Pamiętam jak jeszcze jako dziecko podkradłam mamie jej różdżkę i zaczęłam udawać że czaruje, przypadkiem nawet podpaliłam obrus na stole w salonie, rodzice myli baaaardzo źli, ale nie ukrywali również swojego śmiechu, gdyż całe zajście było bardzo komiczne. Po sielankowym dzieciństwie nastał czas pożegnania się chwilowo z luźnym życiem, gdyż musiałam udać się do Ilvermorny, której swoją drogą byłam bardzo ciekawa. Rodzice mówili mi że szkoła te jest bardzo otwarta i na pewno poczuje się tam jak w domu rodzinnym, tylko że bez rodziców. Przed udaniem się do Ilvermorny nie obeszło się jednak od godzinnych spacerów po różnorodnych sklepach magicznych, które wtedy wydawały mi się nudne i niepotrzebne. Przez pół dnia chodziłam wraz z rodzicami od sklepu do sklepu rozmyślając nad każdym przedmiotem „Czy to może się przydać?”, lecz ostatecznie i tak nie wydawaliśmy zbędnie pieniędzy. Tego dnia jedyną atrakcją, która wzbudzała we mnie ekscytację była myśl zakupu mojej pierwszej miotły. Gdy tylko przeczytałam napis na szyldzie oddalony ode mnie o kilka metrów wzwyż, od razu wbiegłam do środka sklepu. Sądziła że to będzie dość malutki sklepik, bo mieścił się w maleńkim budyneczku, jednakże było zupełnie inaczej. Od razu po wejściu zatrzymałam się po paru metrach i z wielkim podziwem oraz zainteresowaniem rozglądałam się po wielkim gmachu budynku, do którego weszłam. Cały sklep był przepełniony ludźmi, lecz jego powierzchnia była tak duża że każdy tam obecny miał kawałek miejsca dla siebie, przez co tłok wydawał się być mniejszy. W każdym koncie sklepu stały dziwne, metalowe, ładnie zdobione słupy zakończone u góry kołem, którymi bawiły się za pomocą piłki dzieci latające na miotłach pod sklepieniem. Sklepienie sklepu sprawiało wrażenie zaczarowanego, gdyż widniał na nim pejzaż wodospadu, którego krople wody obijające się o wysokie półki z miotłami, zamieniały się w parę wodną ochładzającą w upalne dni klientów lekką, chłodną bryzą. Pamiętam, ze pouczyłam się w tedy jak w najpiękniejszej bajce. Z perspektywy innych ludzi mała dziewczynka wpatrująca się bez pamięci w sklepienie wyglądała dziwnie, jednakże po chwili podeszli do mnie rodzice i wraz z nimi poszłam do sprzedawcy magicznych automobilów - mioteł. Owe miotły sprzedawał dość miły starszy pan, którego broda sięgała aż do podłogi i wiła się daleko za nim. W jego długiej brodzie mieszkały różnorodne, małe ptaszki, które zabawiały dzieci i również pomagały staruszkowi w sklepie. Po dłuższym oczekiwaniu na swoją kolej, nadszedł czas na mnie. Sprzedawca powitał mnie serdecznym uśmiechem, ja również się uśmiechnęłam. Zapytał mnie po chwili o moje imię, ja je mu wyznałam. Naglę miły staruszek zniknął wśród milionów regałów, w których znajdowały się tysiące egzemplarzy mioteł.. Pomyślałam że zrobiłam coś źle, że już nigdy nie dostanę mojej wymarzonej miotełki. Nie minęła dłuższa chwila a mężczyzna wrócił po lady trzymając w rękach dziwnie zawinięty pakunek. Staruszek rozpakował dziwne coś wykładając na ladę nowa miotłę - Nimbusa Pomyślałam początkowo że to normalna rzeczy i nie wiem czemu inne dzieci się nią fascynowały,byłam w tedy bardzo zła i zawiedziona, lecz po chwili namysłu zgodziłam się ją wypróbować.. Sięgnęłam po miotełkę, którą nazwałam "Ptaszek"... Nie wiem czemu tak o ... Kazano mi odsunąć się do tyłu oraz pozostawić miotłę na ziemi, było to dla mnie dziwne, jednakże po chwili gdy nakierowana przez rodziców wychyliłam rękę po nią, ona powoli zbliżyła mi się do dłoni. Byłą podekscytowana. Staruszek pomógł mi na nią wejść i nagle poszybowałam do sklepienia nie wiedząc co robię, gdyż zaczęłam latać po całym sklepie bez kontroli nad "Ptaszkiem". Rodzice byli lekko przerażeni tym co się dzieje, jednak starszy pan ich ciągle uspokajał. W końcu miotełka samoistnie opadła w dół. Gdy moje nogi dotknęły podłogi zaczęłam się śmiać w niebo głosy wraz z rodzicami. Ostatecznie kupiliśmy "Ptaszka" i radośnie wyszliśmy ze sklepu. Reszta dnia minęła jeszcze na dalszych zakupach, lecz to nie zbyt zapadło mi w pamięć. Nadszedł oczekiwany przeze mnie czas - czas rozpoczęcie nauki w szkole magii. Początek dzień zapamiętałam jako dość zabiegany i nudny. W okolicach południa rodzice zabrali mnie na dość niecodzienny peron, pełny kolorowych wstęg i balonów zachęcających do podróży. Ów podróż była początkiem nowej drogi mojego życia. Cała droga do odległych szczytów górskich zajęła, z mojego punktu widzenia wieki. Droga bardzo się dłużyła. Po narastającej presji ostatecznie pociąg dotarł do celu. Moim oczom ukazała się mała górska wioska zbudowana większości z drewnianych domków wokół, których rozciągały się pasma zieleni oraz wielkich drzew. Od tego niewielkiego, klimatycznego miasteczka ciągnął się dalszy, lekko zaznaczony szlak górski prowadzący do ogromnego zamku, który widniał na horyzoncie, lekko zakryty mgłą. Oto była moja ukochana Ilvermornya. Przewodnik zaprowadził nas do wielkiej bramy, przy której stały pomniki dumnych z siebie założycieli szkoły. Chwilę przystanęła przy ich posągach oddalając się od grupy, gdyż chciałam się dokładnie przyjrzeć, lecz niestety szybko nakazali mi pójście dalej. Wprowadzono nas do wielkiej, okrągłej sali zwieńczoną szklaną kopułą. Całe pomieszczenie obiegał drewniany balkon na wysokości pierwszego piętra. Pozostała przestrzeń była pusta, pomijając cztery olbrzymie drewniane rzeźby reprezentujące domy Ilvermorny rozstawione w każdym rogu pomieszczenia. Zaprowadzono na miejsca pomiędzy rzeźbami, zaś reszta uczniów spoglądała na nas z góry, z drewnianych balkonów. Rozpoczęła się uroczystość. Z samego jej przebiegu niewiele pamiętam, lecz w pamięci bardzo dobrze utknął mi fragment dotyczący przydziału. Wszyscy byli podenerwowani przed tą chwilą, ja chyba była najbardziej nerwowa. Nadeszła w końcu chwila na przydzielenie mnie do odpowiedniej grupy. Pamiętam jakby to było wczoraj że czułam w tedy największy strach i lęk w moim życiu, o mało nie zemdlałam, gdy wyczytano moje imię i nazwisko. Usłyszawszy wezwanie podeszłam nadal przerażona do węzła gordyjskiego umieszczonego na środku kamiennej podłogi ciągnącego się przez pół sali. Cała społeczność zamilkła, jednakże ich milczenie po chwili przerodziło się w szept, gdyż nic się nie działo, żaden posąg się nie poruszył. Serce mi zamarło, nie wiedziałam co mam teraz ze sobą zrobić, lecz nagle ku mojej uciesze nieoczekiwanie rzeźna przedstawiająca wielkiego ptaka zaczęła machać swymi rozłożymy skrzydłami oznajmiając że chce mnie w domu Gromoptaka. Po tym kulminacyjnym momencie nadeszła chwila wyboru pierwszej różdżki, jednak nie wspominam tego dobrze, gdyż parę dni po rozpoczęciu złamałam ją i musiałam wybrać nową, do której tym razem się bardzo przywiązałam i mam ją do dziś.. Tak oto ja, Iris Granth zostałam uczennicą Szkoły Magii i Czarodziejstwa Ilvermorny… Czasy szkolne wiążą się u mnie z różnymi odczuciami. Do pozytywnych na pewno mogę zaliczyć m.inn lekcje. Tak nie przesłyszeliście się, najlepiej wspominam lekcje różnorodnych przedmiotów, a szczególnie Zaklęć i Zielarstwa, z których byłam prymuską. Szkoła była dla mnie miejscem spokojnym, w którym mogę oddać się pasją. W czasach szkolnych rozwinęłam swoje liczne pasję, czyli fotografię, która nie była popularna wśród czarodziei oraz podróże, których byłam fanką. W każde wakacje wraz z rodzicami odwiedzałam różne zakątki świata zachwycając się otaczającym mnie światem. Nauka w szkole minęła mi bardzo szybko, z biegiem lat stwierdzam że za szybko, chciałabym wrócić do czasów szkolnych, gdyż całą edukację spędziłam na nauce, i nie zdobyłam żądnych relacji z rówieśnikami nad czym teraz ubolewam. Jednakże życie cały czas mknie do przodu i nic go nie zatrzyma. Po skończonej szkole chciałam znaleźć inną ścieżkę, własną drogę. Początkowo marzyłam o dalszych podróżach, lecz postanowiłam wyjechać ze stanów, traw padł na Wielką Brytanie, do które zawsze mnie ciągnęło z kilku powodów, miałam tam rodzinę, którą chciałam poznać oraz fascynowała mnie tamtejsza kultura i nauka, więc ostatecznie zamieszkałam tam. Co będzie dalej? Nie wiem. Czas pokarze co dla mnie przygotował, jestem dobrej myśli…
Rodzina:
**Iris nie poznała jeszcze całej swojej rodziny dobrze, szczególnie tej brytyjskiej, z którą się dopiero zapoznaje**
- Liv Granth – mama ( RP ) - Moja mama jest taką dobrą duszyczką w całym domu, zawsze wie jak kogoś pocieszyć, wesprzeć. Odkąd pamiętam zawsze była przy mnie w domu, gdyż nie pracowała w MACUSA, jak tato, lecz szyła stroje dla czarodziei w domowym zaciszu. W całym domu wprowadziła aurę pełną inspiracji, kreatywności a zarazem spokoju. Dzięki niej każdy czuł się w domu dobrze i mógł rozwijać się w tym co kocha. Zawsze będę dla niej małym skarbem, choć nie lubię jak tak mnie tak nazywa, zawsze tulę ją gdy to słyszę.
- James Granth – tata ( RP ) – Mój tato zawsze był przeciwieństwem mamy, wyraźnie było widać że ją mocno kocha a ona w wzajemnością. W domu był ostoją bezpieczeństwa i równowagi, może to ze względu iż podjął karierę w MACUSA, jako pracownik Wydziału ds. Bezpieczeństwa. Gdy byłam nastolatką, nauczył mnie się bronić i to nie magicznie, jak mogłoby się wydawać, lecz szkolił mnie w podstawowych sztukach walki, które nie raz mi się przydały. Jak mama nazywa mnie „małym skarbem” on zaś swoją księżniczką, nie znoszę tego jeszcze bardziej niż skarba, lecz nadal wzruszam się jak tam do mnie mówi.
- Max Granth – brat ( RP ) – Eh Max, mój starszy brat. Nigdy nie potrafiłam się z nim dogadać, może dlatego że byliśmy w innym wieku bądź mieliśmy inne upodobania. Przez cały czas jak chodził do szkoły i jak jeszcze mieszkał z nami niezbyt za nim przepadałam, jednakże gdy wyprowadził się i wydoroślał, zmienił się a ja zaczęłam a nim tęsknić, bo nawet polubiłam nasze kłótnie. Zawsze gdy go odwiedzam muszę przynajmniej kilka minut „ wisieć „ mu na szyi na znak powitania.
- Mona Granth – żona Maxa ( RP ) Hm… May… Cóż, niezbyt za nią przepadam, może dlatego że jest żoną mojego brata, ale uważam że są ku temu inne powody. Według mnie za bardzo odnosi się ze swoim statusem krwi, gdyż niezbyt lubi mugoli i wszystko co z nimi jest wspólnego, gdyby mogła wydziedziczyła nas z linii krwi Maxa i wpisałaby mu w akta 100%. Co mój brat w niej widzi?!
- Michael Granth - bratanek, syn Maxa i Mony ( RP ) Dość miły i sympatyczny chłopak, w porównaniu do swojej matki, po której odziedziczył wygląd. Mam wrażenie że nie chce iść w ślady matki, wbrew planom Mony, które według jej są dla niego szansą. Mam nadzieje że Michael zdoła rozwinąć skrzydła i liczą ze Max mu w tym pomoże. Oby nie stał się drugą Moną.
- William Granth – kuzyn ( Adrienn ) O Willu mogę dość mało powiedzieć, gdyż niedawno się poznaliśmy, jednak już od pierwszego spotkania wydawał się dość sympatyczny i miły. Sprawia wrażenie opiekuńczego, gdyż pod swoim dachem ma kilka dzieciaków, nad którymi czasem i ciężarną żonę. Dodatkowo przyjął do siebie kolejne dziecko - mnie, lecz staram się mu to wynagrodzić i pomóc mu w domowych sprawach. Wydaje mi się że to on zarabia na całą wielką rodzinę tym samym imponuje mi swoją walecznością i zaangażowaniem w jego otoczenie.
- Abigail Granth – żona Willa ( Yusuke ) Na pierwszy rzut oka dość sympatyczne osóbka, która sprawia wrażenie kochającej matki, bądź też ciotki. Byłam lekko zaszokowana że sprawiała wrażenie podczas pierwszej rozmowy osoby „zimnej” i oschłej, dla której jest wszystko obojętne. Chciałbym podczas naszych kontaktów zaszczepić w niej trochę optymizmu do życia i pozytywnego myślenia, gdyż sądzę że jest to jej potrzebne, szczególnie że jest bardzo mądrą kobietą i nie wiem czemu jest taka obojętna.
Relacje:
**Póki co Iris zapoznaje się ze środowiskiem brytyjskim i ludźmi w jego otoczeniu i nie zna dużo innych osób dobrze by coś o nich więcej powiedzieć, niż tylko „ są ok” **
Ciekawostki:
Ulubione Przedmioty:
Zaklęcia i Uroki, Zielarstwo oraz Mugoloznawstwo
Ulubione kolory:
Biele, błękity i fiolety
Zainteresowania:
Kultura i sztuka
Fotografia
Dziedziny mugolskie
Pojedynki magiczne
Sztuki walki
Talenty:
Potrafi porozumieć się po:
angielsku ( amerykańskiej odmianie i lekko w brytyjskiej ) oraz lekko po francusku i niemiecku
Umie robić ładne zdjęcia swoim polaroidem
Potrafi grać na gitarze i skrzypcach
Bogin:
Ciemność
Patronus:
Nie potrafi jeszcze wyczarować cielesnego patronusa, ale gdyby umiała najpewniej byłby nim ocelot.
( Aktualnego wyglądu postaci użyczyła Emilie de Ravin )
( Postać na nicku Iris )