Archiwum Hapel.pl

Pełna wersja: Podanie na ucznia - omichalo121
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Imię i nazwisko: Arthur Cox
Miejsce urodzenia: Noble's Hospital - Douglas - Man - Wielka Brytania.
Status krwi: 100%
Cechy charakteru: Arthur od młodego chłopca zawsze był przyjacielski, inteligenty oraz nie sprawiał kłopotów, ale to tylko po 3 roku życia. Zawsze pomagał rodzinie, sąsiadom a nawet nieznajomym. Zawsze lubił być w towarzystwie ludzi, lecz nie dążył do tego żeby mieć nie wiadomo ile znajomych, wystarczył mu tylko Michael. Bardzo lubi słodycze oraz naukę magii, preferuje bycie samoukiem lecz gdy coś mu nie wychodzi prosi o pomoc lepszych od siebie. Jest tolerancyjny wobec wszystkiego oprócz przemocy wobec słabszych.
Wygląd postaci: Arthur jest młodym brązowowłosym chłopakiem o wzroście 1,50m. Ma tak niebieskie oczy, jakby siedziała w nich cała esencja najczystszego oceanu. Jego twarz jest nieskazitelnie czysta, ma typowo chłopięcy uśmiech, ma lekką nadwagę oraz parę piegów na twarzy.
Historia postaci: 
       Urodził się w miasteczku Douglas na wyspie Man 20 sierpnia 2033 roku. Przy jego narodzinach było wiele kłopotów, urodził się on bowiem prawie, że uduszony pępowiną. Po długich i nerwowych zmaganiach lekarzom udało się go rozplątać i usłyszeć jego chłopięcy płaczący głosik. Tak oto zaczęła się historia małego Arthura.
       Młody chłopiec był bardzo inteligenty. Już mając niewiele więcej niż 2 lata potrafił się porozumiewać z innymi bez większych problemów i niedogodności. Niestety wiek buntowniczy nawet takiego bystrego szkraba nie oszczędził. Po drugim roku życia kłopoty pojawiały się bez końca, mały ciągle nie zgadzał się na to co jego matka i ojciec mu mówili, później też rozkazywali. Nie docierało do niego nic, nawet najmniejsza rzecz, w ten sposób, nikogo się nie słuchając, Arthur załatwił sobie niezłe kłopoty. Podczas codziennego pobytu w parku ze swoim ojcem Davidem, wykorzystał nieuwagę swojego rodzica który musiał załatwić parę spraw z kilkoma innymi rodzicami. Właśnie wtedy pomyślał o tym, żeby pozwiedzać to, co jest dalej poza parkiem. Powędrował na drugi koniec miasta, już odrobinkę przerażony i smutny z powodu braku bliskich mu osób w pobliżu. Zostawmy na moment obecny małego Arthura, i zobaczmy co się wtedy działo u jego rodziców, a uwierzcie, działo się aż za dużo, ojciec zaraz po uświadomieniu sobie, że jego ukochany syn zniknął bez śladu z parku wpadł w przerażenie, ale był też wściekły na siebie samego za to jakim głupcem nie był jak i za to, że nie przypilnował swoje jedyne dziecko. Po przeszukaniu nawet najciaśniejszego możliwie miejsca w parku i obok niego w którym mógł się schować, domyślał się, że tutaj go nie znajdzie, zaraz po tym zadzwonił do swojej żony Katie, podczas gorliwej dyskusji z żoną, a raczej odpowiedniej byłoby to nazwać kłótnią, pobiegł jak najszybciej na najbliższy posterunek policji. Kiedy rodzice chłopca stawali na głowie z powodu jego zagubienia ten, zapłakany chodził po mieście kilkaset metrów od parku. Zaczepiał każdego przechodnia prosząc o pomoc, lecz były ty godziny szczytowe więc nikt nie zwracał uwagi nawet na tak zapłakane małe dziecko. Każdy spieszył się żeby załatwić swoje sprawy w pracy. Po co najmniej półtorej godzinie proszenia o pomoc napotkał na bardzo miłą starszą babcię która chciała zaprowadzić go na policję, po drodze żeby go uspokoić i pocieszyć opowiadała mu wiele historii swojego życia, opowiadała również o tajemniczej szkole związaną z wieloma przygodami która przyjmowała tylko zdolnych. Jak już się można domyśleć mówiła o Hogwarcie, lecz oprócz swoich przygód niczego nie zdradziła, same opowiadania zmieniała na tyle, żeby nie pojawiło się tam nic o magii. Już właśnie wtedy malutki Arthur po raz pierwszy zetknął się ze "Szkołą Magii", lecz nie był tego świadomy nawet w najmniejszym stopniu. Przed komisariatem kupiła chłopczykowi lizaka, żeby spokojnie poczekał wśród policjantów na swoich rodziców, zaś sama odeszła wracając do załatwiania swoich spraw. Zaraz po tym jak ta babcia go zostawiła, policjanci poinformowali przygnębionych już rodziców o znalezieniu ich kochanej pociechy, w ciągu pół godziny byli już na miejscu. Oczywiście bez okrzyczenia go się nie obyło, lecz był on na tyle szczęśliwy z powodu zobaczenia swojego kochanego ojca i matki, że żadne słowa do niego nie przemawiały, jedyne co zrobił to mocno się do nich przytulił, popłakał ze szczęścia oraz przeprosił za swoje zachowanie. Po tym zdarzeniu już zawsze słuchał się tego co do niego mówiono. 
       4 lata po tej, rzekłbym powiedzieć "akcji", kiedy Arthur miał już 6 i pół roku, zaczęły się ujawniać jego magiczne zdolności, oj żebyście tylko zobaczyli co się wtedy działo, wszystko wszędzie latało, krzesła, naczynia, poduszki, nawet ich piesek - york o imieniu Sniffy,  przemierzał cały pokój, wzdłuż i wszerz zdziwiony co się z nim dzieje, rodzice byli przerażeni taką ilością magii w tak małym chłopcu, ale również byli szczęśliwi ponieważ wiedzieli, że wyrośnie z niego potężny czarodziej. Najgorsze było jednak to, że musieli go nauczyć opanowywać tę moc, bo w ciągu miesiąca miał zacząć chodzić do szkoły a dzieci widząc latające przedmioty raczej nie byłyby zbytnio ucieszeni tym faktem, zresztą to samo można powiedzieć o pracownikach.  Młodzieniec dosyć szybko opanował działanie magii i wiedział jak się powstrzymywać od jej używania. Prosił rodziców o to żeby nauczyli go więcej, lecz oni ciągle odpowiadali mu, że "przyjdzie na to czas!", słysząc to dzień w dzień, zniecierpliwiony próbował się sam nauczyć tajników swojej mocy, najlepiej w nocy w ich ogrodzie który był zaskakująco obszerny. Właśnie o to rodzice zawsze się denerwowali ponieważ wraz z sąsiadami wszystkie *łup*, *trach* czy *bęc* słyszeli i byli coraz to bardziej poddenerwowani. Niestety byli na tyle zorientowani jak to ich syn nie jest błyskotliwy, że jedyne o co się obawiali to żeby przez przypadek nie nauczył się czegoś nowego oraz żeby sąsiedzi się o tym nie dowiedzieli. Dlatego też rozkazywali mu zaprzestać tej nauki przytaczając ciągle zdanie: "przyjdzie na to czas!". W końcu Arthur mający już 8 lat odpuścił sobie bo po dłuższym czasie samowolnej nauki niczego nowego oprócz ruszania ludźmi i przedmiotami się nie nauczył. Posłuchał się rodziców i przeczekał to w niecierpliwości, oczywiście nie podejmowanie prób nauki nie oznaczało nie używanie magii, czerpał z niej świetną zabawę, kiedy ktoś ze starszej klasy dokuczał komuś z jego prawie najmłodszej, lądował na haczyku podpięty swoimi majtami i trzymając się za krocze z bólu jak i z zawstydzenia. 
       Właśnie w taki sposób poznał swojego pierwszego i najlepszego przyjaciela, który jak się okazało był w 50% czarodziejem, lecz jeszcze nie wiedział jak używać swoich zdolności, jego imię to Michael Cromwell, był o rok młodszy od Arthura'a, czyli miał 7 lat. Młodzi ludzie bardzo szybko się polubili, zresztą ich rodzice też. Spotykali się oni w domu naszego małego czarodzieja, przesiadywali w ogrodzie. Rodzice jak zawsze ze sobą plotkowali zaś nasz obeznany już chłopak pokazywał swojemu towarzyszowi jak powinno się używać magii, po 2 miesiącach takich spotkań Michael umiał już podnosić biednego Sniffy'ego który robił za obiekt testowy (oczywiście nie z jego czystych chęci, po prostu musiał). Tak minęło kilka następnych lat.
       Nasz bohater miał już 10 lat, jego rodzice byli coraz bardziej zaniepokojeni, gdyż wiedzieli o tym co się za rok stanie, musieli się na to przygotować, zaoszczędzić trochę pieniędzy, powiadomić rodziców Michaela o tym, że niestety będzie musiał się za niedługo pożegnać ze swoim kompanem (na szczęście tylko na rok), przypomnieć sobie gdzie i kiedy mają go zawieźć tak żeby na pewno zdążył do Hogwartu, tak, do Hogwartu, lecz nie zamierzali dawać po sobie żadnych oznak bycia odrobinkę niezorganizowanym, niestety za bardzo im to nie wychodziło ponieważ Arthur od razu zrozumiał iż coś jest nie tak i, że jego rodzice są jakoś nadzwyczajnie drażliwi oraz nieuporządkowani, nie wiedział, że za około 10 miesięcy będzie zobowiązany wyjechać do szkoły magii. Dowiedział się o tym dopiero miesiąc przed jego urodzinami, do tego czasu próbował zrobić jak najwięcej z Michaelem byleby żyć tym co się stanie w ciągu tego miesiąca przez cały następny rok bez niego (bardzo mu ulżyło kiedy dowiedział się, że po roku jego przyjaciel do niego wróci i znowu będą mogli się razem bawić). Przez ten miesiąc zrobili bardzo wiele głupot, wchodzili na drzewa i budowali tam bazy, turlali się z gór, nurkowali w zimnych jeziorach, wszystko byleby zapomnieć o tym wyjeździe, prawie nogi sobie połamali przy turlaniu się z górki więc dostali niezłe kazanie od rodziców ale ich obchodziła tylko wspólna zabawa.
Tak minął im cały miesiąc.
       W 11 urodziny Arthura'a do jego domu zeszli się wszystkie dzieci z sąsiedztwa, rodzice Michaela oraz on sam. Tort był wielkości jednej z dziewczynek z domu naprzeciwko a jaki smaczny! Tylko by jeść! Prezentów od zawalenia, wszędzie balony, czapki urodzinowe i śpiewy. Urodziny jak żadne inne. W końcu pod koniec imprezy, kiedy wszyscy sąsiedzi już poszli, przyleciała sowa. Tak! Właśnie TA sowa! Do domu wleciała przez komin, normalnie biała, tym razem całkowicie czarna sowa z listem w dziobie. Wszyscy udawali zdziwionych tak jakby nie spodziewali się jej przybycia, ona zaś zostawiła list i odleciała jak gdyby nigdy nic. Arthur szybko podniósł list po czym go otworzył, tak jak wszyscy myśleli, był to list z Hogwartu powiadamiający o przybyciu na naukę magii. Rodzice o mało co nie popłakali się z powodu, że będą musieli posłać synka do szkoły daleko od domu. Kiedy atmosfera już trochę się rozluźniła rodzina Cromwellów pożegnała się i poszła do domu, zaś nasza poszła spać.
       Następnego dnia cały dom dosłownie latał w tę i we w tę stronę z pośpiechu członków go zamieszkujących. Trzeba było swojemu dziecku wszystko spakować, żeby tylko niczego nie zapomniał! Po 3 godzinach pakowania, o godzinie 10 wyruszyli do Londynu gdzie musieli wynająć pokój w hotelu przynajmniej na 10 dni, ponieważ pociąg odjeżdżał 1 września. Tak też się stało, 1 września szybko biegnąc na stację pociągów, o mało co się na ulicy nie powywracali ze stresu. Z tego co rodzice pamiętali ze swojego dzieciństwa, mieli wejść w ścianę kolumny na peronie 9 i 3/4. Tak też się stało, po kilkugodzinnej podróży do stolicy Wielkiej Brytanii byli już na wspomnianym peronie, licząc, że się się nie pomylili. Nie do końca pewnie tego szybko wbiegli w ścianę. Sukces! Wbiegli na całkowicie inny peron gdzie stał i czekał piękny czerwony pociąg, dokładnie taki sam jak pamiętali go rodzice Arthur'a kiedy do niego wsiadali. Kiedy już Katie i David pełni łez prawie udusili naszego młodzika poprzez przytulanie zapiszczał mały kominek na lokomotywie powiadamiając, że niedługo wyjeżdża. Tak więc trzeba było się pośpieszyć, kiedy wszyscy już byli w lokomotywie a rodzice machali do okien z chusteczkami, pociąg wyruszył. Podróż trwała  kilka godzin. Wieczorem dojechali do miasteczka Hogsmeade, skąd do Hogwartu musieli dopłynąć łódkami. Dla naszego bohatera wszystko było takie nagłe, ekscytujące i stresowe. Nie mógł się doczekać tego co się stanie za niedługo. Po jakimś czasie pływania zobaczył ogromny, oświetlony zamek, zapierał dech w piersiach. Zaraz po dopłynięciu do szkoły, poszli za przewodnikami do ogromnej jadalni, gdzie odbyły się wybory do jednego z czterech domów. Arthur nie wiedział co ma ze sobą zrobić, więc po prostu usiadł z resztą dzieci i bojąc się co się stanie, czekał na wytypowanie swojego imienia. W końcu! Stało się! Ktoś zza wielkiego biura wypowiedział jego imię i nazwisko, informując, że ma podejść do "Tiary Przydziału". Cały się trząsł, nie wiedział jak zareagować więc po prostu podbiegł najszybciej jak mógł przy czym prawie się potknął. Zakładając Tiarę na głowę, wykrzyczała nazwę domu, tylko jakiego?


Skąd dowiedziałeś/aś się o serwerze: Wcześniej grałem na serwerze (2 lata temu), dowiedziałem się z YouTube'a.

Czy przeczytałeś regulamin serwera Hapel.pl? Oczywiście.

Składając podanie, akceptuję regulaminy serwera Hapel.pl i zobowiązuje się do ich przestrzegania.
Ravenclaw