Archiwum Hapel.pl

Pełna wersja: Podanie na Ucznia (łohoo~)
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Imię i nazwisko: Dean Villiers
Miejsce urodzenia: Kanada, Ottawa
Status krwi: 50%
Cechy charakteru: Bardzo żywy, towarzyski i miły. Lubi poznawać nowych ludzi i rzeczy, ale nie wszystkie. Uwielbia zabawę i zarażać innych swoim dobrym humorem. Trudno go zdenerwować lub zasmucić bo większość rzeczy przeobraża w żart. Nie bierze wszystkiego na poważnie, ale zna granice i potrafi być odpowiedzialny za siebie i innych. Lubi też na swój sposób poprawiać humor innym lub pomagać. W skrócie - przyjazny chłopak.
Wygląd postaci:[b]Średniego wzrostu. Niebieskie oczy. Blond, krótkie, często poczochrane włosy. Czerwona bandana na szyi. Czarna bluza bez suwaka z granatową kamizelką i kapturem, pod tym (jakaś niewidoczna i tak) koszulka. Spodnie 3/4, ciemne. Ciemno zielone trampki. W pasie zawiązana czerwona koszula w kratkę.[/b]
Historia postaci: Dean pojawił się na świecie w mugolskim szpitalu znajdujący się w stolicy Kanady - Ottawa. I tyle wystarczy na ten temat. Ogólnie cała rodzinka często podróżowała, ale tym razem udało im się jakoś dłużej pomieszkać w tym kraju. Dean jako dzieciaczek uwielbiał się bawić i był bardzo ciekawski. Jego ojciec był znanym mechanikiem i zawsze miał dużo roboty, ale chłopak nawet pomagając ojcu znajdował czas na zabawę. Można śmiało powiedzieć, że praca była dla niego zabawą. Nie miał do tego talentu jak ojciec, ale czasem próbował coś skonstruować. Ciężkim zaczęciem nowego rozdziału dla niego była szkoła. Był na nią bardzo oporny, chociaż dziwne, bo większość dzieciaków wręcz marzyło o szkole. Ten jednak zaczął się do niej otwierać dopiero kiedy poznał nowych rówieśników. Bardzo dobrze się z nimi dogadywał. Pierwszego dnia szkoły stworzyli taką małą paczkę. Ale nie trwało to długo. Praca ojca krzyczała by znowu się przeprowadzić i biedny Dean musiał zostawić kolegów. Nie spodobało mu się to. Przez dłuższy czas było mu smutno, tęsknił... i to chyba jedyny czas kiedy był aż tak bardzo smutny. Raz nawet opierał się, że sam wróci do Kanady i będzie się tam uczył, ale oczywiście, że tego nie zrobił. To tylko słowa głupiego, naburmuszonego dziecka. I znowu był oporny na szkołę. Trzeba było go zaciągnąć siłą... ale wiecie co? Kolejny zwrot akcji. Znowu zaprzyjaźnił się z nowymi rówieśnikami i był szczęśliwy. I nagle znowu wszystko było spoko. Miał swoje towarzystwo, w którym nie musiał się przejmować negatywną opinią innych odnośnie jego zachowania. O co chodzi? Dean po prostu był bardzo żywy. Lubił się popisywać, często wpadał na szalone pomysł przez które czasem trzeba było wzywać rodziców do szkoły, ale nie były jakoś strasznie poważne (Na szczęście). Mimo wszystko nie był łobuzem, wręcz przeciwnie. Bardzo otwarty, towarzyski i miły z niego dzieciak pełen od kreatywności i szczęścia. Nie był jakoś strasznie popularny w szkole - dużo dzieciaków chociaż go kojarzyło za te pomysły - ale ten tego nie potrzebował. Wystarczyła mu jego paczka przyjaciół, która świetnie się dogadywała i zawsze była razem, nawet po szkole.
Pewnego razu w zimę postanowili pójść na łyżwy, a że w ich mieście nie było lodowiska, poszli nad zamrożone jezioro. Co prawda nie wszyscy mieli łyżwy, ale co tam, dało się jeździć bez. Bardzo dobrze się bawili, ale dzieci jak głupie dzieci, nie znają się na lodzie i na dziwnej zasadzie kiedy można jeździć, a kiedy nie. Dean spokojnie jeździł na łyżwach, chcąc pokazać jakąś sztuczkę (Co z tego, że nie umiał sztuczek). Podskoczył! I tyle. Tylko, że wylądował niezgrabnie i lód się pod nim załamał. Ciężkie łyżwy ciągnęły go na dno, biedactwo było przestraszone i nie wiedziało co się dzieje. Koledzy od razu podbiegli do dziury chcąc pomóc Deanowi, ale go nie widzieli. Wszyscy byli przerażeni. Chociaż nagle stało się coś niezwykłego. Jakaś siła wypchnęła Deana na powierzchnię wody. Idealna szansa by go złapać i wyłowić. Przyjaciele pomogli mu wyjść z wody. Uratowany. Na szczęście chociaż jeden z nich potrafił racjonalnie myśleć. Opatulił Deana własną kurtką, to samo kazał zrobić reszcie, a potem go odprowadzili do domu. Matka otworzyła drzwi. Raczej, że się zdziwiła, ale matczyny instynkt kazał jej od razu opatulić syna opieką... i ciepłem. Głównie ciepłem. Chłopak był jeszcze w lekkim szoku i nie ogarniał co się stało. Siedząc przy kominku dopiero się odezwał na temat wypadku.
- Widzieliście co zrobiłem? - Zapytał zdumiony chłopak.
- Co takiego? -Zapytała matka.
- Wyparłem się z wody.
- Jak to? - Zapytał ojciec wielce zdziwiony wypowiedzią 10-letniego dziecka.
- Odbiłem się na powierzchnię, ale pode mną nie było dna! - Tłumaczył.
Rodzice popatrzyli się na siebie.
I tak właśnie ojciec dowiedział się o tym, że jego żona jest czarodziejką. Oczywiście było mu trudno to przetrawić, ale to na szczęście mądry facet kochający swoją żonę. Owszem był troszkę zły, że mu wcześniej nie powiedziała i ujawniło to się dopiero po kilkunastu latach szczęśliwego małżeństwa, ale wszystko skończyło się dobrze. Jak byli szczęśliwą rodziną tak nadal są. Obiecali sobie, że kończą z tajemnicami. Po dostaniu listu o przyjęciu Deana do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, matka zdecydowała się nawet zabrać ojca na ulicę pokątną by zrobić zakupy dla syna. Piękny widok. Możecie nie uwierzyć, ale w tym starym, poważnym mechaniku obudziło się zachwycone dziecko. Dosłownie. Był tak samo zdumiony tymi magicznymi rzeczami jak jego syn. Stali obok siebie i wyglądali podobnie. Najśmieszniejsze było w tym wszystkim, że wszystko chcieli zobaczyć. WSZYSTKO. A matka w tym tłumie widziała ich co ułamek sekundy, a potem znowu musiała ich szukać. Chyba nie było miejsca na ulicy pokątnej, którego ojciec z synem na baranach nie zwiedzili. Nawet ciemną uliczkę Neptuna... ale w tym przypadku w ojcu obudził się rozsądek i lampka z napisem "Coś tam jest nie tak". Zrobili w tył zwrot i poszli gdzieś indziej. Najbardziej podobał im się sklep ze słodyczami. Tam też matka ich znalazła. Oh, jak bardzo ją błagali by coś im kupiła. Chcieliby wykupić cały sklep, ale było tego tak dużo, że się po prostu nie dało. Matka kupiła im tylko te "najbardziej bezpieczne dla dziecka" i też nie dużo by starczyło na zakupy.
W końcu koniec zakupów. Matuchna była padnięta... ojciec i syn mniej. Następnego dnia trzeba było się pożegnać na peronie 93/4. Dean był bardzo podekscytowany, ale jednocześnie nie chciał jechać. Wiedział, że nie obejdzie się bez tęsknoty za rodzicami. Ojciec nawet prawie z nim pojechał, bo też chciał. Po ciepłych pożegnaniach w końcu ruszył ku kolejnej, wspaniałej przygodzie...


Skąd dowiedziałeś/aś się o serwerze: Nie pamiętam

Czy przeczytałeś regulamin serwera Hapel.pl? Tak.

Składając podanie, akceptuję regulaminy serwera Hapel.pl i zobowiązuje się do ich przestrzegania.
Podanie zaakceptowane, wędrujesz do Hufflepuff!

Zgłoś się po range na /helpop pisząc tam "Moje podanie zostało zaakceptowane [link do podania]"