Witaj!

Zaakceptowane Podanie na Dorosłego
N4D1A
Pracownik Hogwartu



Pracownik Hogwartu

Posty: 202
Tematy: 6
Sie 2017
81
Hufflepuff
#1
Ups, moje podanie w znacznym stopniu zostało ocenzurowane, dla tego zapraszam do tego linkacza, gdzie wszystkie historie i akcje są napisane tak jak ja pisałem, bez udziału cenzora 


 https://pastebin.com/psA6Usua



[Obrazek: pasted_image_0.png?width=534&height=677]

Imię i nazwisko:
Nadia Hallgraves

Data i miejsce urodzenia:
12.02.2053

Status krwi:
100%

Historia postaci:
Taaak, historia, nie ma to jak opowiadać długą, wspaniałą historie swojego życia... Wspaniałe zajęcie, ale tylko dla kogoś kto lubi masturbować się do swojego wizerunku, opowiadając jakim to wspaniałym dobrotliwcem był całe swoje życie, albo przechujchujem nade najchujowsze kurczaki... Ojej, poczułeś się skrzywdzony moimi słowami? Sądzisz że "Dama" nie powinna przeklinać? Może jeszcze powiedz że nawet kupy nie robimy, bo tak jak dyktator Korei północnej nie posiadamy odbytu! No ale cóż jeśli to cię jakoś pocieszy, mogę powiedzieć "Przepraszam za to że masz głęboko w ***** kij od miotły zamiast kręgosłupa"... Ohhh, no nie obrażaj się, w końcu mamy przed sobą wspaniałą historie której nie mam komu opchnąć poza "swoim" mugolskim terapeutą nie z jego woli, któremu po każdym włamaniu... to znaczy wizycie, muszę usuwać siebie z jego głowy... Nie pytaj, długa, nudna historia na którą nie ma tu miejsca, za to jest miejsce na ... ? Od czego by tu zacząć... Hmm... Jak się nie wie od czego zacząć, wypadało by zrobić dobre, staroświeckie cliche i spróbować zacząć od opowiadania o swoim dzieciństwie? Jak dla mnie, brzmi to jak... no nie powiem "dobry plan", ale po prostu plan! Tak więc, jak to się wszystko zaczęło, to całe moje piękne życie? Już opowiadam... 
Kiedy Mama Hallgraves poznała Tatę Hallgravesa, to zakochali się w sobie tak bardzo mocno, że razem zaczęli zwiedzać nasz piękny, za pewne płaski glob (Nie wiem, miałam trolla z Astronomii więc się nie wypowiadam) kochając się na tyle mocno, że w każdym nowym, odwiedzanym przez nich kraju, leciały za nimi pieprzone stada bocianów, bombardujące ich kolejnymi dziećmi z intensywnością godną Ministerstwa Magii bombardującego swoich obywateli kolejnymi wymyślnymi podatkami! Nie no, trochę się zagalopowałam, zwłaszcza że tak na dobrą sprawę mieli jedynie trójkę dzieci, Aureliusa, Conreliusa no i mnie, Nadie... cóż, trzeba im przyznać że nie byli mistrzami w rymowaniu, ale za to byli mistrzami w podróżowaniu, głównie po Europie i w sumie przez godzinę mogłabym wymieniać co zobaczyli i co, a raczej kogo tam próbowali robić, ale ograniczę się jedynie do tych miejsc które są warte uwagi, w dużej mierze z punktu ich kochliwość, czyli tak... numero uno to Wallia, gdzie też zrobili mi najstarszego i za razem najgłupszego z braci: Aureliusa, Francja, w której wystarali się o Corneliusa, którego wszyscy członkowie naszej rodziny kochają, ale jednocześnie i jednomyślnie mają go głęboko tam, gdzie nawet Aurorzy nie sprawdzają podczas przeszukań... No i Hiszpania, gdzie też prawie się urodziłam... ale niestety nie miałam dostatecznej ilości szczęścia by móc dorastać w towarzystwie opalonych Hiszpan, bo w ostatnim miesiącu ciąży mamusia i tatuś stwierdzili że zamiast rodzić w kraju, w którym mają własny domek, wcisną się na chatę Aureliusa, tylko po to żeby cała rodzina mogła być w komplecie na powitanie najwspanialszego z pośród ich dzieciaczków... czyli mnie, jednak dlaczego akurat do Aureliusa? A sprawa jest prosta, facet stwierdził że zaraz idzie na studia i nie ma możliwości przyjechać do Hiszpanii na nasze tradycyjne, rodzinne witanko, a skoro góra nie przyszła do Mahometa, to Mahomet z sandała pokuśtykał do góry, tak więc witaj Piękna, Czeska Prago! Bym trochę opowiedziała o tym jak mi najpiękniejsze lata życia mijały, kiedy nie musiałam słuchać "Ucz się tego" "Nie pij tego" "Czemu w twoim pokoju stoi lama?" Ale niestety byłam zbyt mała by pamiętać, za to z relacji wiarygodnego świadka jakim była moja mama, wiem że byłam kochanym i uroczym dzieckiem, od małego szukającym zwady, a to pokłóciłam się z dziećmi na podwórku, a to dla zabawy oglądałam jak wygląda proces rozbijania flakonów na eliksiry o podłogę, czy po prostu dla zabawy przedrzeźniałam się z Corneliusem, papugując każde jego słowo, czekając przy tym aż pęknie niczym balonik podczepiony do odkręconego kranu... Uwaga spojler: Zawsze pękał, nawet mimo to że był starszy ode mnie o całe dwanaście lat i mogłabym założyć się o swoją wątrobę że gdybym dzisiaj próbowała tego samego numeru, to efekt byłby równie płaczliwy co trzynaście lat temu. 
Słowem miałam piękne, bezstresowe dzieciństwo, które by tak pewnie trwało, gdyby nie jeden przerażający wiosenny wieczór którego wspomnienie do dzisiaj jeży mi włosy na głowie mimo że miał miejsce całe dwanaście latek wstecz! Rzecz się działa tak koło pierwszej w nocy, wszyscy w domu już spali a ja siedziałam zamknięta w swoim pokoju, gdy nagle usłyszałam "coś", jak gdyby kormoran wleciał mi do chaty. Nie wiem dlaczego akurat z kormoranem mi się skojarzyło. Według sennika możliwe, znaczyło to że miałby odwiedzić mnie ktoś dawno niewidziany. Ale nie spałam wtedy, więc nie wiem też, czy skojarzenie się liczy. Tak czy inaczej, łopot skrzydeł odbijających się o ścianę usłyszałam, więc podniosłam z boleścią swój łeb żeby zobaczyć co to za odgłosy i w tedy ją zauważyłam. To była ćma. Miała, bez kitu, z metr rozpiętości skrzydeł. I faktycznie wyglądała prawie jak kormoran. Choć była większa... Znacznie większa i bardziej włochata... i miała takie małe, świdrujące oczka. I sadystyczny uśmieszek. I w ogóle wyglądała na niezrównoważoną psychicznie, a sam ten widok napędził mi prawie takiego stracha, co mojej rodzinie napędziły najpierw mój krzyk, a później odgłosy mebli rozbijających się po całym moim pokoju, w niekontrolowanej próbie pozbycia się niechcianego gościa, który finalnie razem z krzesłem, wyleciał przez okno z którego miałam piekny widok na ogródek i TA DA, tak objawiła się magia, czy może raczej pretekst do wysłania mnie jak najszybciej do pierwszej, lepszej szkoły magicznej i tak się składało że padło akurat na Akademie Magii Beayxbatons, do której rodzice mnie wysłali z dwóch prostych jak w mordę strzelił powodów, po pierwsze z powodu tego że moi obaj bracia się tam uczyli, po drugie, to była szkoła która przyjmowała osoby w najniższym możliwym wieku, do której mogłam się dostać, tak więc, magiczny sposób na pozbycie się dziecka z domu, potwierdzony.
Ale to nie było tak że wskoczyło mi osiem lat i od razu wyrzucili mnie pod szkołę z tekstem na ustach "radź sobie sama", oj nie, nie, nie... Najpierw mamusia musiała mnie zabrać na radosne babskie zakupy, prawdopodobnie reperując swojego moralnego kaca, spowodowanego fundowaniem sobie słodkich dziesięciu miesięcy wolnego od macierzyństwa. Tak więc chcąc, nie chcąc zabrała mnie na Czeską ulicę magii... co prawda wolałabym Czeski film z dubbingiem, bo na prawdę człowiek się kisi jak ogór w słoju kiedy słyszy niektóre Czeskie teksty, takie jak "I'm Batman" w wersji "Ja sem Nietopyrek"... Ale nie mieliśmy rozmawiać o Mugolskich filmach, co mnie zagadujesz mugololubie!? No, wracając do tematu... Zakupy jak zakupy, nic wartego minimalnej uwagi, jedynie zakupiłyśmy tam parę podręczników, kociołek, nieco fatałaszków żebym tym wszystkim Francuskim Franom szczeny opadły, no i na końcu naszej trasy, miałyśmy wejść do sklepu różdżkarskiego... Taaak... Pamiętam to jak by było... Cholera, nigdy nie miałam dobrej pamięci, ja nawet nie pamiętam co wczoraj jadłam na śniadanie... więc po prostu powiedzmy sobie że dobrze to pamiętam, zanim weszłyśmy do sklepu, mama położyła mi rękę na ramieniu i nachylając się nade mną,  zaczęła mi wykładać że musimy być cierpliwe, że trzeba będzie sprawdzać wiele różdżek, ale na pewno jakaś mnie wybierze i będzie moją różdżką na całe życie i inne bla, bla, sra o tym że trzeba być cierpliwą i mam nie łamać różdżek które nie będą mnie chciały bo mama nie jest multimiliarderką żeby opłacać pół sklepu, tak więc po pociesznym wykładzie, dalej trzymając mnie za ramię, jak gdyby czuła że zaraz wyrwę się i ucieknę od nudnego patrzenia który kijek jest najbardziej zadowolony z obecności w mojej dłoni i mimo moich drobnych oporów w postaci sygnalizowania mojego niezadowolenia wiadomościami pokroju "NIEEEE, JA NIE CHCE, POMOCY!", wciągnęła mnie do środka, posyłając nerwowy uśmiech wszystkim przechodnią którzy gdyby nie napis "Sklep różdżkarski u Chodura" uznali by że jak nic, idzie mnie oddać na organy... Ale w końcu się jej udało, wciągnęła mnie do sklepu, ku przerażeniu sprzedawcy który jeszcze słyszał moje delikatne próby negocjacji antyróżdżkarskiej, jednak nie wiele miałam do powiedzenia w obliczu matki walczącej o wysyłanie córki do szkoły na drugim końcu Europy, tak więc pozostało mi jedynie ustąpić, bo z walką o wolność nikt nie wygra i robiąc dobrą minę do złej gry, rozejrzałam się po tym sklepie... Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to mina sprzedawcy który chyba doszedł do wniosku w pierwszej chwili że moja mama pomyliła sklep różdżkarski ze skupem niewolników, a drugą rzeczą która mi w paczałki wskoczyła, to fakt, że to miejsce było obskurne, śmierdziało starym drewnem, starymi ludźmi i ogółem z przyjemnością miało tyle samo wspólnego co zmywanie naczyń, jednak mimo moich cholernie złych przeczuć, już wkrótce miałam całkiem spore pole do śmiechawki, bo ledwo tam weszłyśmy a mama już zaczęła klepać jakąś radosną formułkę, wyplutą na spontanie, w stylu "Dzień dobry, chciałabym zakupić różdżkę dla swojej córki, bo nie wiem, idzie do szkoły i potrzebuje mieć czym czarować czy tam inny kij", bo kiedy stała mniej więcej na obwieszczaniu tego że coś by chciała, jedna z szaf z różdżkami zaczął podskakiwać jak wkurwiony zając na dyskotece, tylko po to by chwilę później runąć jak długa w stronę sprzedawcy, który jeszcze skonfundowany po mojej małej pod-drzwiowej batalii, patrzył tęsknie za rozumem w naszą stronę, nie przejmując się zbytnio klientkami samymi w sobie... Cóż, przynajmniej przejął się wściekłą szafką, która na samą naszą obecność w sklepie musiała dojść do wniosku że pora na zmianę właściciela, a nic nie jest tak dobre na zwolnienie stanowiska, jak morderstwo... chociaż, po jego krzykach spod tej szafy i jej radosnym podskakiwaniu, jak dzisiaj o tym myślę, to jej poczynania były trochę bardziej... gwałtowne
Cóż, na szczęście moja mama miała trochę więcej oleju w głowie niż sprzedawca, dzięki czemu natychmiast rączo rzuciła się do pomocy handlarzynie, i nie minęło wiele czasu, jak udało jej się uratować tego skoncentrowanego "inaczej" faceta, dobywając różdżkę z pomocą której podniosła owa szafa... i tym o to sposobem można było ją posądzić o współudział w próbie zabójstwa, bo wszystkie przegródki po tym jak podniosła owe bydle, z głuchym piskiem i jednomyślnie, wysypały się na tego, "różdżkarza z bożej łaski"... Ale przynajmniej teraz wszyscy mogliśmy zobaczyć sprawcę całego tego, wesołego zamieszania, którym też była... niepozorna przegródka, która prawie dała mi zawał, bo najzwyczajniej po wylocie, odbiła się od sprzedawcy i z zacięciem pedofila widzącego małe dzieci, zaczęła ku mojej i mamy zgrozie, podskakiwać w moją stronę, no jak nic myślałam że umrę, moja mama pewnie tak samo, bo natychmiast przestała podtrzymywać szafę i rzuciła się ku niesfornej przegródce... tak więc i sprzedawca który jeszcze dźwigał się psychicznie, fizycznie leżąc pod szafą, miał okazje jeszcze najeść się strachem kiedy szafa runęła bezwiednie raz jeszcze na jego ostry jak rolka papieru toaletowego łeb...  na szczęście ta historia miała szczęśliwe zakończenie, Mama złapała w pół-skoku ową przegródkę, facet wyczołgał się spod szafy, krzycząc jakieś niewesołe rzeczy po Czesku, a ja stałam i patrzyłam na to, czując że ta jedna akcja była lepsza niż wszelakie Czeskie filmy i finalnie każdy był ucieszony, sprzedawca że pozbył się różdżki mordercy, mama że teraz ze spokojem będzie mogła mnie wysłać do szkoły, no i ja z powodu tego że jakaś różdżka mnie na tyle chciała, że mogła zabić dla mnie swojego ojca, ehhh szkoda że chłopcy nie dorastali jej do trzonka, a poza tym, była wyjątkowa... Była zrobiona z winorośli, rdzeniem był kolec jadowy mantykory a jak by tego było mało, widniały na niej takie małe, wyryte ozdobienia, przypominające swoim wyglądem kwiat i łodygi róży, wyglądała jak by całe swoje życie czekała na mnie, szkoda tylko że później swoim charakterkiem dawała mi do wiwatu jak ja mojemu rodzeństwu zanim finalnie skończyłam w Akademii, gdzie wszystko jest piękne, kolorowe i wygląda jak żywcem wyciągnięte z bajek dla dziewczynek, mających mokre sny o byciu księżniczką, czekającą na swego księcia na białym rumaku, w sensie na koniu, a nie z jakimiś bezwstydnymi homo-ciepłym hobby, bo takie fantazje to zbyt wiele nawet dla mnie. W każdym bądź razie, w samej Akademii nie było tak źle jak myślałam, było znacznie gorzej, wszystko mnie tam irytowało, od kadry nauczycielskiej którą stanowiły głównie stare raszple pamiętające jeszcze czasy palenia na stosach, które wkładały uwagę we wdzięk, cnotliwość i ogólną spierdotliwość, wciskając nam że kobieta powinna się odzywać tak a nie inaczej, powinna się poruszać lekko i skromnie, a podczas okazji takich jak pojedynek, powinna stać na ugiętej lewej nóżce, z prawą delikatnie wyciągniętą w stronę przeciwnika... A w ***** to mam, jak dla mnie można stać nawet tak jak by się czekało aż oponent pocałuje cię w srom, po mojemu nie ma różnicy i może teraz łapiesz się za głowę jak ci mówię takie rzeczy, ale też byś dostał piany na pysku gdybyś dowiedział się że nawet nie umiesz jeść zupy "Bo dama nie powinna siorbać" a i tak ich chora "damowa ideologia" była na tyle uskuteczniana, że nawet zindoktrynowani chłopcy pokuśtykali tam w błękitnych mundurkach, świecąc przy okazji rajtuzami na tyłku i znajomością tego który widelec jest do ślimaków, a który nóż do ryby. Normalnie ta szkoła była dla mnie czymś, czym dla czarodziejów w Anglii była trzecia wojna magiczna... po prostu czas walki o przetrwanie, na całe szczęście, dwa razy w tygodniu miałam swój magiczny czas w którym to inni walczyli o przetrwanie w moim towarzystwie i bynajmniej nie chodzi tu o ten magiczny okres w miesiącu, gdzie każdy musi uważać by przez przypadek nie oberwać krzesłem, a bardziej o zajęcia z pojedynków, jedyna rzecz która dawała mi chociażby namiastki frajdy, ale ciężko się dziwić jak każdego w walce zwalałam na glebę, jak parę celnych ciosów siekierą, zwalało każde drzewo... Co prawda moje początki były tragiczne bo już od tak zwanej klasy zerowej próbowałam swoich sił, niestety po pierwsze dziecko nie bardzo może podołać w pojedynku nastolatkom, a po drugie moja różdżka też lubiła się ze mną czasem przedrzeźniać, przykładowo wyobraź sobie że chcesz jebutnąć takie zaklęcie, że stojący od ciebie pięć metrów cipeusz, zacznie wąchać kwiatki od spodu... Heh, różdżka zinterpretowała to w taki sposób że aż strzeliłam w niego pieprzonymi stokrotkami, ale to było nic w porównaniu z tym co odwalił ten debil, a jakby tego było mało, przez niego moi rodzice byli wzywani do szkoły, wyobraź sobie że po moim nieudanym zaklęciu, ten palant nie dość że nie odpowiedział zaklęciem, to uznał że wygrał walkę i najzwyczajniej podszedł do mnie i nie patrząc na te wszystkie zasady zachowania podczas pojedynków, spytał się mnie czy wszystko okey... Jezu, do dzisiaj pamiętam jak zburaczałam... no i to jak mnie noga bolała po kopnięciu go w klejnoty rodowe, ale nic nie poradzę, nie trawię kiedy ktoś próbuje ze mnie robić ofiarę, tak jak i kadra szkolna nie trawi "Dam" ze słabymi nerwami nie ograniczającymi się do płakania z powodu niewyprasowanej pościeli. W tedy też był pierwszy raz kiedy minie chcieli wydalić ze szkoły, pierwszy z wielu razy, co było też zabawne bo byłam dopiero w klasie zerowej, w praktyce nawet nie byłam jeszcze w tedy na pierwszym roku, a już chcieli mnie wyrzucać... Jednak to nie był największy problem, a nim był ten skretyniały cipeusz... Adam, który zamiast trzymać się z daleka ode mnie po moim kopniaku prosto w złotą dziesiątkę, zaczął za mną łazić i w kółko zagadywać, nie zrażając się że mówiłam mu otwarcie żeby wypieprzał i nie zatruwał mi *****, a za każdym razem kiedy go wyzywałam, uśmiechał się i udawał że nie słyszy mojego mieszania go z błotem, był równie wkurzający co rzep przyklejony do psiego ogona, z tą różnicą że rzepy przynajmniej nie gadają, ale co mogłam zrobić? Moja obecność w szkole wisiała w tedy na włosku, a jakoś nie miałam zbyt wielu przyjaciół którzy by pogonili kota temu jełopowi, więc po prostu zaczęłam go tolerować, później nawet zaczęłam go lubić aż w końcu jak na skończoną kretynkę przystało, zaprzyjaźniłam się z nim...
No i tak mi powoli mijał dzień za dniem, to na bezcelowym bujaniu się po szkole z Adamem, a to na nudnych jak Ghul lekcjach, które na prawdę nie raz dały mi w kość ostrą jak żyleta teorią, która jakoś nigdy specjalnie mi nie wchodziła do głowy, a żeby nie być gołosłowną, na potwierdzenie swych słów powiem ci że ze wszystkiego, ale to jasna cholera ze wszystkiego co wymagało wiedzy teoretycznej, innej niż "Czy wystarczy pierdolnąć w to bombardą by zabić" miałam same Trolle, od góry do dołu, śmierdziel za śmierdzielem, no z wyjątkiem Wróżbiarstwa, z niego miałam Okropny na koniec swojej szkolnej krucjaty i to tylko przez specyficzne poczucie humoru nauczyciela, który kiedy usłyszał ode mnie że na egzaminie na pewno poleci mi kolejny troll, wstawił mi Okropny, tylko po to żeby udowodnić że nawet swojej oceny nie umiem wywróżyć... No i troszeczkę się zagalopowałam z tymi paskudnymi wynikami, całkiem nieźle wychodziło mi jeszcze zielarstwo, wręcz sam Profesor twierdził że mam wprawną rękę do roślin, dlatego jeśli kiedyś będę związana z jakimś facetem w śpiączce, jak nic będę żoną idealną i jestem święcie przekonana, że nigdy nie usłyszę od takiego słowa zażalenia. Ale to co dawało mi prawdziwą frajdę to praktyka... Oczywiście nie z przedmiotów pokroju Opieki nad magicznymi stworzeniami, bo z niego nie dość że miałam trolla minus i to w wielkiej mierze, kiedy dochodziło do spotkania mnie z jakąś magiczną zwierzyną, było więcej jak pewne że trzeba będzie sprowadzać nowego zwierzaczka do szkoły, przykładowo, kiedyś miałam się opiekować pufkiem i nawet całkiem nieźle mi to wychodziło do któregoś poranka, kiedy przed śniadaniem, obudziłam się wczesnym rankiem i postanowiłam wciągnąć sobie na stópki swoje pantofle, jedyne co usłyszałam w trakcie tego procederu to głuchy pisk i uczucie jak gdyby mój bucik był wykładany w środku galaretką... Ale pomijając te mało radosne wspomnienia od których powinnam najeść się PTSD i zawsze sprawdzać but przed jego założeniem, to w szkole moim takim prawdziwym konikiem były wszelakie zajęcia z praktyki zaklęć i mimo że moja różdżka czasem miała swoje zdanie jak przy tym pamiętnym pojedynku z Adamem, stanowiłyśmy zawsze zgrany duet i nie ważne czy zadaniem było transmutowanie banana w dzbana, czy skopanie nauczycielowi tyłka w ramach praktyki, zawsze nasz teamwork wygrywał i gdyby nie fakt że na egzaminach była praktyka zmieszana z teorią, zamiast po prostu teorii to najzwyczajniej w świecie zamiast skończyć z PO skończyłabym, wylatując ze szkoły jak na zamiataczce z powodu niedostatecznej ilości zaliczeń, zostając finalnie na bezrobotnym utrzymaniu swojej rodziny jak jakiś pasożyt bez szkoły... a tak to przynajmniej mogę się pochwalić że Akademie skończyłam i mam bardzo wyrozumiałą rodzinę która może mnie nazywać swym uroczym tasiemcem! 
No po prostu brzmi to wszystko jak jedna, piękna sielanka... Miałam to co lubię, to za czym nie przepadałam też, ale finalnie bilans plusów, minusów jak i jednej wielkiej nudy, wzbogacał mi Adam, na każdy możliwy bal lazł razem ze mną, przy kolacjach, śniadaniach i obiadach, siedział przy mnie jak pies przy misce, opowiadając jakieś głupie anegdoty, czy inne kocopoły... Mimo że to były tylko głupie pogaduchy o niczym, na prawdę, facet umilał mi każdy jeden dzień szkoły i nawet wakacji kiedy zamęczaliśmy razem na śmierć sowy by latały z Francji do Czech i z powrotem, ale cóż... uwielbiałam go za to że po prostu był, ani trochę się nie zrażając kiedy miałam czasem gorsze dni i mentalnie nie raz obrywał za to, ale mimo to czułam że lepszego przyjaciela nie mogłam bym sobie wyobrazić i nie wiem czy to dla tego że był takim ideałem friendzona czy może po prostu moja wyobraźnia była bardziej upośledzona od pufków. Tak czy inaczej to trwało aż do piątej klasy, w tedy też szykował się w naszej Akademii jeden wielki bal noworoczny, niby nic nowego, tańce, wino i jedna wielka zabawa... Heh, do dzisiaj pamiętam jak to było tańczyć w jego ramionach i czasem chciałabym cofnąć się do tego dnia, by chociażby uniknąć koszmaru który był po tym, jak strzelił nam pomysł do głowy żeby zawinąć się nieco wcześniej z imprezy, by przejść się do naszych szkolnych ogrodów... Było pięknie, tylko on, ja i piękne, kolorowe fajerwerki wybuchające na tle bezchmurnego, rozgwieżdżonego nieba... Widok zapierał dech w piersiach, a rozmowa jak zawsze kleiła się między nami jak mucha do paszczy rosiczki, jednak w najśmielszych fantazjach nie spodziewałam się, że usłyszę od niego dwu-słowną bombę, która w jednej chwili zachwiała całym moim światem... Na prawdę, spodziewałam się wielu rzeczy po nim, nawet że tak na prawdę jest skrytym psychopatą, chowającym rozczłonkowane ciała swoich ofiar do domowej chłodni, ale nie tych dwóch słów które sprawiły że nie wiedziałam co robić, w końcu hej... On był moim przyjacielem, był dla mnie trochę jak brat, a nawet lepszy bo Aurelius w przeciwieństwie do Adama, denerwował się za każdym razem kiedy dla śmiechu wrzucałam mu jakiś losowy składnik do eliksiru, byle by mu kociołek wyleciał jak na błyskawicy... I w tedy, nie wiem dlaczego, czy to przez cały ten klimat rodem z kolorowych bajek dla dziewczynek, czy przez alkohol, czy może przez żal jaki czułam względem Adama, czując że najzwyczajniej nie chce go skrzywdzić... Zrobiłam coś, czego do dzisiaj żałuję z całego koza serca żałuje, coś czego już nigdy nie cofnę, i przez tą krótką chwilę mojej głupoty, straciłam najbliższą mi osobę... Na prawdę, po tej nocy Adam zmienił się nie do poznania, zaczął mnie traktować jak swoją własność, jak bym należała do niego i była tą złą bo popełniłam jeden błąd dając mu nadzieje że będę kimś, kim tak na prawdę nie jestem i nie chce być... Od tamtej nocy moje życie stało się jednym wielkim koszmarem, koszmarem który łamał mi serce za każdym razem kiedy patrzyłam w jego oczy i widziałam tamtą noc... W końcu musiałam mu powiedzieć że to koniec, mimo że nigdy nie było nawet początku... Nie chciał mnie słuchać, raz po raz prześladując mnie jak jakaś nocna mara, aż w końcu z bólem serca musiałam mu wyperswadować różdżką to, czego słowami nie chciał zrozumieć... Dopiero w tedy mnie zostawił, jednocześnie dalej oglądając się każdego dnia za mną na szkolnych korytarzach, póki co to był najgorszy okres w moim życiu, czas w którym pierwszy raz przefarbowałam swoje włosy na zielony kolor, żeby pamiętać każdego razu kiedy spojrzę w lustro, że nie jestem czyjąkolwiek własnością i że nigdy się nie zakocham, choćbym miała od tego umrzeć... Ale spytasz co dalej? Cóż, po szkole wyjechałam do Francji by tam robić kolejne błędy, imprezowałam, zapijać smutki, wdawać się w różne nic nie znaczące relacje z osobami których tak na dobrą sprawę nawet nie znałam i nie chciałam znać, aż w końcu pod groźbą mamy że przestaną opłacać moje życie, poszłam na kurs deportacji, rodzice chcieli żebym chociaż nauczyła się tego, bo nie chcieli się wstydzić że ich córka nie dość że nie umie latać na miotle, to nawet nie jest jak prawdziwy czarodziej i nie umie się Deportować, tak więc mając do wyboru głód i trzeźwość, albo głupi kurs, wybór był oczywisty... A sam kurs zdałam bez większych problemów, nie licząc tego że w czasie jednego z moich skoków część mojego ciała się rozszczepiła, wyrywając mi dziurę w prawym boku, nie wiem jakim cudem to przeżyłam, ale finalnie po leczeniu i zdanym kursie za drugim podejściem, mogłam wrócić do swojego pięknego życia, aż w końcu mój tata wykitował... Heh... Nawet nie czułam potrzeby żeby zobaczyć jego pogrzeb, może dlatego że już życie samo w sobie mnie dołowało? Nigdy nie dowiem się co siedziało mi w tedy w głowie, ale za to wiem co działo się potem, Aurelius, który nawet zbytnio nie czekał aż ciało naszego taty ostygnie, oficjalnie został głową rodu Hallgraves i jego pierwszą decyzją było to że cały ród robi przeprowadzkę do Anglii, zaś drugą, wysłanie mnie posłać na terapię... Zgadnij pod jaką groźbą? Tak więc nie chcąc poddawać się analizie jakiegoś czaropsuchiatry, najzwyczajniej sama robiłam sobie terapię, włamując się do mugolskich psychologów, obezwładniając ich i klepiąc kocopoły o tym co mnie w życiu boli, co jest tak, a co jest nie tak, wszystko byle by jasnowidz widział w mojej pięknej aurze że nie kłamię mówiąc że chodzę do terapeuty... Ale cóż, Francuski Parlament Magii nie jest aż takie głupie by nie zauważyć że co miesiąc jakiś mugolski psycholog nie pamięta całego swojego popołudnia... Dlatego tu jesteś, wybacz że cię związałam i zmusiłam do słuchania moich bredni... Ale jesteś jedyną osobą która może mi pomóc, nie mam nikogo innego kto mógłby wydostać mnie z tego bagna, a muszę uciekać do Anglii, to tylko kwestia czasu aż mnie Parlament Magiczny dopadnie i aresztuje za używanie magii na mugolach... Dla tego zanim cię odknebluje, uwierz mi, nie jestem złą osobą... Ja po prostu popełniłam parę strasznych błędów, które ciągną się za mną jak smród za bezdomnym mugolem i po prostu chce wrócić do swojej rodziny... Oni na szczęście nie wiedzą jakie mam kłopoty i być może się nigdy nie dowiedzą, o ile mi pomożesz... Tak więc zanim cię rozwiążę... Jedno mrugnięcie - Pomożesz mi, dwa... Będę musiała ci zrobić czystkę pamięci i raz jeszcze wyperswadować moje życie, tylko innymi słowami. 

Wygląd postaci:
**Na krótką chwilę przed monologiem Nadii**

**Mrok, ciemność pustka... Budzisz się w pozycji siedzącej, a świat dla twych oczu nie istnieje, jedynie jedna, głęboka mroczna nicość, wypełniająca cały świat przed zwierciadłami twej duszy, pod wpływem strachu próbujesz się poruszyć, jednak w tedy dociera do ciebie że jesteś przywiązany do swego siedziska, sztywną liną która zdaje się wżynać w twoje ubranie i odrobinę zaciskać z każdym zbędnym ruchem, a do nerwów w twej głowie dociera że to w cale nie utracony wzrok zapewnia widok ciemnej otchłani, a jedynie gruba warstwa materiału przysłaniała ci świat... Próbujesz coś powiedzieć, jednak knebel to skutecznie utrudnia, przy kolejnej nierozsądnej próbie szamotania się, nagle do twych uszu dobiega odgłos spokojnych kroków, niewesoło dudniących ciężkimi butami o zdawać by się mogło kamienną posadzkę, aż w końcu parę centymetrów od ciebie kroki ustały a ty po krótkiej chwili czujesz jak ktoś kładzie ci dłoń na skroni i jednym, silnym szarpnięciem zrywa zasłonę z twych oczu, ujawniając swe przerażają...O dziwo, nie przerażające oblicze, a już na pewno oblicze którego za brodę Merlina i wąsy Lorcana  Proctera nikt by się nie spodziewał, bo też kto by pomyślał że młoda, na oko osiemnastoletnia dziewczyna, o drobnej kobiecej budowie która wraz z niemalże dziecięcym wzroście na więcej niż pewno nie przekraczającym 165 centymetrów w górę, mogła by kogoś porwać... Chociaż może ona była odsieczą ratunkową i zaraz cię rozwiąże, momentalnie jej twarz wydała ci się licem Anioła, Anioła z delikatną, niewinną kobiecą twarzą o przyjemnych dla oka rysach, pośród których pierwsze skrzypce grały jej uwydatnione policzki, lecz mimo ślicznej buzi największą uwagę skradały jej piękne, jadowicie zielone oczy, które wraz z długimi, włosami w barwie nadziei tworzyły śliczną kompozycję urody... A gdy twe oczy zjechały nieco niżej, odrobinę jej piękno ucierpiało, najprościej rzecz ujmując, gdyby ktoś powiedział ci że bóg w swej łaskawości daje albo wielkie, krągłe atuty kobiecego ciała, albo sprawny mózg, wiedziałbyś że ta kobieta była drugim einsteinem, a stanik jak nic nie zaliczał się do rzeczy potrzebnych jej do szczęścia, dziewczyna niedbale rzuciła za siebie opaskę, która jeszcze parę chwil temu przysłaniała twym oczom cały świat, a  następnie poprawiła swój ciemno-brązowy płaszcz i powoli postąpiła parę, nieznacznych kroków wstecz, by jednym lekkim susem, usadowić swe szanowne, cztery litery na stojącym za nią blacie stołu, a kiedy już siedziała niczym wygodna Pani na swym dworze, zaczęła powoli majtać swymi niegrzeszącymi długością nóżkami którymi mimo odziania ich w grube, skórzane obuwie, nie sięgała nawet do podłogi, co ciekawsze z jej prawego bucika, wystawała delikatnie rękojeść ciemnobrązowej różdżki, której rączkę zdobił piękny, wyryty kwiat, swym wyglądem przypominający kwiat róży. A kiedy tak siedziała w ciszy, ciesząc się twą atencją, uniosła powoli swą prawą dłoń do policzka, by wlepić w ciebie zamyślony, jadowity wzrok, delikatnie stukając przy tym swymi matowo-czarnymi paznokietkami o swą gładką skórę w barwie krwi zmieszanej z mlekiem. Była piękna, niewinna i słowem wyglądała na prawdę mimo tych włosów i ciężkich butów, na osobę która daleka była od miana strasznej, złej i niedobrej porywaczki... Ale prawie jak to zawsze było, iluzja pięknego cud Anioła bez skazy, jak można się domyśleć trwała do momentu kiedy dziewczyna otworzyła swe delikatne usta by zacząć mówić** 

Cechy charakteru:
**Rzecz ma miejsce we Francuskim biurze Aurorów, jest chłodny wieczór [Daty obecnej], a w ciemnym pokoju przesłuchań znajdują się jedynie dwie osoby, Śledczy i jedna z Profesorek Akademii Magii Beauxbatons**

- Dobry Wieczór Pani Profesor, z tego co mi wiadomo opiekuje się Pani dziewczętami z Akademii Magii Beauxbatons... 
 
- Tak, ale nie rozumiem jaki to ma związek z tym, że szczujecie mnie Państwo listami z wezwaniem na przesłuchanie.

- Proszę mi wybaczyć, jednak to co robimy, robimy dla dobra Francji jak i całej społeczności Magicznej.
 
- Proszę mi nie mydlić oczu patriotycznymi ckliwościami, zakładam że nie posłaliście po mnie dziesięciu sów, tylko po to by sygnalizować swoje oddanie Francji i naszej społeczności, więc proszę się streszczać, albo więcej nie przeszkadzać mi w pracy, to nie jest takie hop siup dotarcie do waszego biura z mojej Akademii.

- Rozumiem... w takim razie powiem otwarcie... Co może nam Pani powiedzieć o Nadii Hallgraves? 

 - A czego wy chcecie od tej biednej dziewczyny?

- Niestety zrobiła wiele rzeczy które zagroziły naszemu istnieniu w dzisiejszym świecie i zgodnie z prawem powinna spotkać się z uczciwym procesem... dlatego żeby oszczędzić Pani problemów, proszę zacząć mówić, każda informacja może być przydatna... i szkoda by było czynić jednego z Profesorów naszej wspaniałej akademii niedysponowanym... przez nieokreślony czas... Więc uprzejmie proszę... 

**Po krótkiej chwili, patrzenia nerwowym wzrokiem w blado-szare oczy śledczego, kobieta zaczęła dygotać niczym osika, czując przy tym, że ten człowiek nie tyle co patrzy w jej oczy, co w barwę jej duszy... Tak więc nie trudno było jej się dziwić że nie chciała zostawiać akademii, ani tym bardziej zostawać tutaj, słyszała już wiele nieprzyjemnych pogłosek o działaniach rządu i w głębi duszy wiedziała że nie chce sprawdzać na własnej skórze ile z nich było jedynie pogłoskami, a ile prawdą... więc przełykając swą dumę i sympatię do dziewczyny, wypuściła nadmiar powietrza ze swych starczych płuc i zaczęła mówić**

 - Nadia Hallgraves... To specyficzna dziewczyna, od kiedy była w naszej szkole sprawiała więcej problemów niż powodów do dumy i prawdę rzecz ujmując ze szkoły chyba nie została wydalona, tylko i wyłącznie przez wzgląd na jej rodzinę...

- Co ma Pani na myśli?

 - Mam na myśli to, że jak na damę... Jak na jakiegokolwiek cywilizowanego człowieka miała zbyt gwałtowny temperament, Nadia potrafiła i jestem więcej niż pewna, że do dzisiaj potrafi porwać się do "szpad" z byle powodu, wystarczyło żeby jakaś osoba krzywo się na nią spojrzała i jeśli Nadia miała gorszy dzień... a prawie zawsze taki miała, jak nic było pewne że rzuci się tej osobie do włosów i sądzę że jako tako miała więcej wspólnego z barbarzyńcą niżeli z Damą... Wiecznie zbuntowana, agresywna, a język miała bardziej rynsztokowy niż niejeden szewc starej daty... A co gorsza nie potrafiła, albo i nie chciała potrafić dopasowywać się do jakichkolwiek zasad i nie uznawała żadnych, ale to żadnych świętości, na lekcjach się nie uczyła, a jak stawała przed poważnymi zadaniami, jak na przykład wyczyszczenie skorupy ognistego kraba, dla samego zasiania chaosu była w stanie zdenerwować to piękne zwierze i ustawiła się w taki sposób by to, Magii ducha winne stworzenie podpaliło kapelusz nauczycielce ONMS'u, która niestety stała w tedy na linii ognia.

- Czyli powiada Pani że ta Nadia była kompletnym beztalenciem i hańbą waszej Akademii?

 - Tego nie powiedziałam... ale fakt, pod względem wiedzy teoretycznej jak i chęci do pracy odstawała zawsze znacznie od swoich rówieśników, powiem więcej, nigdy nie była w stanie nawet podać mi oporu Transmutacji kamienia w mniejszy kamień! Ale o dziwo samo nierozumienie teorii w najmniejszym stopniu nie przeszkadzało jej w praktyce, a nawet samą praktykę rozumiała lepiej niż większość starszych od niej uczniów... Ehh... chociaż lepiej by było jak by i to jej nie wychodziło.

- Zaraz? Czemu? Czy w Pani interesie jako Profesora nie jest to by jak najlepiej wykształcić swoich uczniów? 

 - Tak, na tym nam zależy w pierwszej kolejności... Jednak Nadia pod wieloma względami była niereformowalna, za grosz nie miała w sobie wartości takich jak empatia, współczucie czy bezinteresowność... Powiem więcej, osobiście sądzę że gdyby spotkała w ciemnym zaułku jakiegoś bezdomnego, którego jedynym majątkiem byłby pozłacany, pamiątkowy zegarek, jestem więcej niż pewna że bezdomnego by poturbowała, a zegarek wzięła dla siebie... Można by powiedzieć że już w szkole żyła, jak gdyby była na jednej wielkiej wojnie przeciwko reszcie ludzkości, to widać było nawet na zajęciach praktycznych z pojedynków, na których w pewnym momencie nikt nie chciał mieć jej za swojego sparing partnera... I nie dziwię się, bo kiedy inni uczniowie rzucali w siebie Drętwotą, Rictusemprą i nie wiem, Evertestatum... A ona najzwyczajniej albo napełniała płuca osoby stojącej na przeciwko niej wodą, albo dusiła ją, jej własnymi ubraniami, czekając aż walka zostanie przerwana... Na prawdę, nawet koleżeńskie starcia w jej wykonaniu wyglądały bardziej na próbę zrobienia rzeźni na macie pojedynkowej, a co gorsza jej zapędy stały się jeszcze gorsze do kontrolowania w piątej klasie... W tedy też napadła z różdżką swojego kolegę z który przez parę lat często można było ją zobaczyć... Na brodę Merlina, ledwo chłopiec został odratowany w skrzydle szpitalnym po tym incydencie... Ale mimo wszystko, żadne z nich nie chciało powiedzieć dla czego doszło do tej sytuacji... Od tego dnia było coraz gorzej, przefarbowała włosy na zielono i najzwyczajniej trzymała się od wszystkich uczniów z daleka... Chociaż w moich oczach to bardziej oni trzymali się z dala od niej, no i jeszcze była jedna kwestia...

-Jaka?

- Co prawda niczego jej nie udowodniliśmy... ale od czasu kiedy zmieniła kolor włosów, w naszej szkole dochodziło do dziwnych incydentów, w ramach których czasem w szkolnym składziku znikało po parę butelek wina, czy jeden z nauczycieli skarżył się prywatnie na to że zniknęły jego papierosy... Nie wiem czy to ma jakiś związek z Nadią, ale gdybym miała kogokolwiek podejrzewać, ona była by na mojej liście pierwszą osobą do posądzenia o te uszczuplanie szkolnych zasobów i jeśli to ona, obawiam się że na dzień dzisiejszy na pewno nie poprzestałaby na winie i papierosach... Ale mimo wszystko nie uważam jej za złą osobę i mimo tych wad, nie jest osobą którą powinno się lekceważyć bo mimo tych braków w wiedzy, jest na prawdę wyrafinowaną i przebiegłą osobą która z każdego problemu potrafiła znaleźć jakieś wyjście... tak więc jeśli chce Pan ją złapać, obawiam się że to będzie graniczyć z cudem.

- Rozumiem... Dziękuję bardzo za szczerą odpowiedź, ale jeszcze miałbym do Pani kilka, istotnych pytań... Najpierw jednak proszę mi powiedzieć... Kim był ten uczeń który miał zatargi z Nadią?

 -Nazywał się Adam...

Wyniki z OWuTeM-ów:


Astronomia T
Eliksiry T
Historia Magii T
Mugoloznawstwo - T
Latanie Nie zaliczone
Numerologia T
Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami -T
Obrona Przed Czarną Magią PO
Starożytne Runy T
Transmutacja PO
Wróżbiastwo O
Zaklęcia i Uroki PO
Zielarstwo PO 

Skąd dowiedziałeś się o serwerze?
To są czasy tak stare, że nawet najstarszy dziad w wiosce nie pamięta odpowiedzi na nie

Co to jest IC i jak je zapisujemy?
Ic jest to tak zwane "In Character" są to wszystkie rzeczy odnoszące się do odgrywania roli naszej postaci, rzeczy które nasza postać robi i mówi i ogółem jest to wszystko, co nie zawiera w sobie OOC, rzeczy IC zapisujemy na chacie bez nawiasów, okazyjnie stosując też **tekst w gwiazdkach**, służący nam do opisywania czynności wykonywanych przez naszą postać, czy też do opisywania jej otoczenia.

Co to jest OOC i jak je zapisujemy?
Jest to tak zwane "Out of character" czyli wszystkie rzeczy które nie są związane z odgrywaniem naszej postaci i najzwyczajniejszego roleplayowania, to jest miejsce w którym możemy się żalić że musimy iść afk bo nas stara woła na pomidorową, że w pracy nasz szef to złośliwa melepeta, kiedy tym czasem ic mamy 11 lat, (a wszystko to zapisujemy między nawiasami)

Napisz akcję, w której twoja postać porządkuje strych w swoim domu i napotyka się na pamiątkę z czasów szkolnych.
**Strych, dzień przed uprowadzeniem przemytnika.**
**Nic ciekawego, strych jak strych, masa starych mebli, kartonów i kurzu który za pewne pamiętał czasy Rewolucji Francuskiej, idealne miejsce do mieszkania dla pająków, czy nietoperzy czekających aż przyjdzie noc by móc wylecieć na radosne przeloty nad ciasnymi ulicami żywego jak zawsze Paryż, jednak to miało wkrótce się skończyć, a zapowiedzią nieoczekiwanego Armagedonu były donośne, kobiece krzyki z piętra niżej i kolejne silne trzaski podskakującej raz po raz klapy od strychu**

koza, OTWIERAJ SIĘ SKURWIAŁA BUTWIZNO!! 

**Z kolejnym silnym uderzeniem drewniane, deskowane drzwiczki prawie się wyłamały ze swych metalowych zawiasów, bogacie przyozdobionych bruzdami metalicznej rdzy, ale po chwili nastała cisza, absolutna cisza w której jedynymi odgłosami był wiatr, który mozolnie wędrował sobie po strychu za sprawą drobnych dziur w zadaszeniu, jednak po chwili dało się słyszeć coś jeszcze, jakgdyby skrzypienie drabiny po której ktoś kto jeszcze chwilę temu dobijał się do klapy, teraz pośpiesznie schodził, widać jednak nasze spokojne, stryszne zacisze miało pozostać bez nieproszonych gości i tak było...**

Bombarda rozpierdalajda! 

**Dało się słyszeć jedynie te dwa proste słowa, na krótką chwilę przed odgłosem wybuchu który posłał klapę strychu w drobny mak, zasypując całe piętro drzazgami, grubymi jak wykałaczki... Po chwili przerażającej ciszy, do narządów słuchu wszystkich, obecnych tam żyjątek dotarły kolejne, niepokojące dźwięki... raz jeszcze usłyszały przerażające skrzypienie, które z każdym jednym skrzypem było coraz głośniejsze i donośniejsze, aż w końcu spod posadzki wynurzyła się obsiana gęstą warstwą zielonych włosów, głowa kobiety... bardzo donośnej kobiety, która z niewypowiedzianą złością, patrząc się na osamotnioną deseczkę, sterczącą w zawiasie, który akurat trzymał się dzielnie, mimo że jego bliźniak poleciał na drugi koniec strychu, wbijając się w zbutwiałą ścianę, a po krótkiej chwili nienawistnego patrzenia, dziewczyna naprała nieco śliny w swe usta i siarczyście splunęła w resztki obrony strychu, mówiąc głosem bardziej ciętym czy tam pociętym od ramienia nastoletniego emo**

Ze mną do jasnej cholery się nie zadziera!  

**No i nie poświęcając już większej uwagi temu co było jej niewarte, dziewczyna podniosła swój wzrok znad drewnianej miazgi, tylko po to żeby zobaczyć jeden wielki burdel, w którym pieprzonych pająków było więcej niż klientów wcześniej wspomnianego przybytku. Jednak dziewczyna zamiast krzyczeć czy też uciekać, gniewny wyraz twarzy ograniczyła jedynie do zaciśnięcia swych ustek w jedną, małą kreskę nienawiści, po czym z mozołem wdrapała się na strych, a kiedy już stała na skrzypiącej posadzce, spokojnie otrzepała swój ciasny, niczym miastowe drogi w Hiszpanii podkoszulek, spokojnie schyliła się do swego bucika z ciemnej skóry i wyciągnęła długą na 14 i 3/4 cala różdżkę a następnie posyłając promienny uśmiech Strychowemu ekosystemowi, podniosła wolną rączkę ku górze i pomachała radośnie całemu brudowi na pożegnanie** 

Pa, pa!

**I się zaczęło, po tych dwóch, krótkich niczym strzał w mordę słowach, zakręciła swym nadgarstkiem rozpoczynając czas sądu ostatecznego dla tego strychu, w jednej chwili z zielonym błyskiem, całe piętro wypełnił mrożący krew w żyłach pisk, przypominający przejeżdżanie paznokciami po całej długości tablicy szkolnej, a po chwili naokoło Nadii rozjaśniała energia magiczna, która niczym eksplozja bomby atomowej zmieszanej z efektami prezentowanymi na reklamach płynów do naczyń, zalała całe piętro swym oślepiającym blaskiem, blaskiem który po chwili zaczął się zmniejszać i zmniejszać, wracając z powrotem do swego epicentrum, aż finalnie zgasł, pozostawiając po sobie idealny porządek, a wszystkie rzeczy które niebyły w smak zielonowłosej, zdawały się wyparować, od kurzu, po pleśń, przez pająki... Było czysto, wręcz sterylnie, a całe nieludzkie życie które miało swój kąt na tej piwnicy, znalazło na niej też swój koniec**

**Koniec po którym dziewczyna ze stoickim spokojem schowała swą różdżkę do buta, a następnie zaczęła pośpiesznie przeszukiwać kartony, rozrywając jeden po drugim, by wysypywać ich czystą zawartość na posadzkę, a kiedy znajdowała coś co przykuwało jej uwagę, kopała to jednym celnym ciosem swego bucika w stronę byłego włazu... Tak więc nie minęło wiele czasu jak w stronę wyjścia poleciały najpierw liny, potem knebel na usta, z którego jakoś nigdy nie miała okazji zrobić użytku a trzymała go bardziej dla śmiechu... tym razem jednak miał okazję się przydać... Parę swetrów, jakieś stare stringi, a kiedy była już przy rozrywaniu czwartego kartonu, jej uwagę przykuła książka, która z głuchym łupnięciem wylądowała na drewnianej posadzce.**

C.. co to? 


**Zapytała się samej siebie, nachylając się powoli do książki, którą podniosła z zaciekawieniem godnym małpy, która odkryła że kijem można zabić swego "somsiada" i już po krótkiej chwili wzięła owe papierowe dzieło do swej łapki, by następnie z przyjrzeć się dumnej, nienaruszonej okładce, na środku której znajdował się opisany złotymi literami tytuł "Teoria transmutacji transsubstancjalnej", a pod tytułem znajdował się dopisek "Własność Akademii Magii Beauxbatons", aż ze słodkim, niewinnym uśmiechem otworzyła swe znalezisko na pierwszej stronicy, a kiedy zobaczyła że termin oddania minął całe dwa lata temu, wybuchła radosnym śmiechem za sprawą wspomnień szkoły których z całego serca wolała nie pamiętać, po czym pieprznęła nią o podłogę, wyciągnęła różdżkę i jednym sprawnym zakręceniem nadgarstka, zdematerializowała ową książkę jak Thanos, nie czującego się zbyt dobrze Spidermana, a następnie ze stoickim spokojem schowała różdżkę i wróciła do poszukiwania rzeczy, które mogłyby jej pomóc przy planie który już wkrótce zacznie wprowadzać w życie.**

Czy przeczytałeś regulamin?
Nawet parę razy Shy 

Składając podanie, akceptuję regulaminy serwera Hapel.pl i zobowiązuje się do ich przestrzegania. 
Alle luja mój czerwony, tesktowy bracie! Chwalmy pana i Regulaminy!

Ponadto pragnę dodać że głowa rodu Hallgraves udzieliła mi zgody na odgrywanie członka tegoż rodu.

Why are we still here? Just to suffer? 
AlexiTheWolfie
Udzielający się na forum



Weryfikator

Posty: 1,403
Tematy: 3
Sie 2015
53
Slytherin
#2
O rajciu... Chciałam rozpisane podanie i się doczekałam.
Poproszę jeszcze na discordzie ss'a zgody

Akcept.
Bardzo bardzo ładne i oryginalne. Polecam. Proszę o więcej takich.
Miłej gry. Nie trać tej iskry!



Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten temat 1 gości



Polskie tłumaczenie © 2007-2024 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2024 MyBB Group.
Theme by XSTYLED modified by Hapel Dev Team © 2015-2024.